spierdoliłam.
tak
bardzo chciałam oddzielić swoje demony od kwestii jedzenia,
zapomniałam, że tak nie potrafię. że moje zaburzenia odżywiania to tylko
jedna mała część dużo większej choroby, na którą nawet lekarze nie są w
stanie mi bardziej pomóc.
depresję
zaczęłam zajadać xanaxem i popijać sporą ilością czerwonego wina..
chyba mogę wam dzisiaj szczerze powiedzieć - mam spory problem z
narkotykami (który nota bene zaczął się od środków hamujących głód -
pamiętajcie na zawsze, że to głupi pomysł..). zdaję sobie sprawę z
powagi tego problemu, ale wiem też że on nasila się tylko wtedy gdy
jestem w depresji. problemem numer jeden jest moja chemiczna
nierównowaga w mózgu, tzw zaburzenie afektywne dwubiegunowe przez które
naprzemiennie latam cała w skowronkach i płaczę w poduszke miesiącami.
żeby było śmieszniej - to właśnie kiedy czuję się lepiej jestem dla
siebie bardziej niebezpieczna. gdy mi smutno upijam się winem w zaciszu
własnego pokoju, gdy zaczyna się mój "euforyczny" okres nadmiar energii
wciąż każe mi coś robić, kleję się do ludzi, budzę w obcych
mieszkaniach, nie mogę spać, chodzę drażliwa i robię masę rzeczy za
które potem się wstydzę. zaczynam też wiele konstruktywnych działań,
które niestety kończę wraz z przyjściem epizodu depresyjnego.
teraz jest zdecydowanie ten drugi okres.. od miesięcy niemal nie wynurzam się z domu, nie rozmawiam z ludźmi i nie czuję tego totalnej potrzeby. może nawet moi znajomi mi szkodzą.. kiedy zakładałam tego bloga myślałąm że jest ze mną okej, mimo że stało się wtedy dla mnie coś strasznego. przekłamywałam się, chciałam na siłe udać że problem nie istnieje, założyłam bloga, chciałam skupić się na odchudzaniu i przestać myśleć o rozsypującym się życiu. mam wrażenie, że depresja dopadła mnie z delikatnym opóźnieniem, teraz...
jem tyle leków uspakajających że nie jestem w stanie zapamiętać niczego - włącznie z tym ile i czego jem, a kaloryczny bilans doprawiam alkoholem i słodyczami po wypalonych blantach. potem mam wyrzuty sumienia i nie jem prawie nic przez jeden-dwa dni..
teraz jest zdecydowanie ten drugi okres.. od miesięcy niemal nie wynurzam się z domu, nie rozmawiam z ludźmi i nie czuję tego totalnej potrzeby. może nawet moi znajomi mi szkodzą.. kiedy zakładałam tego bloga myślałąm że jest ze mną okej, mimo że stało się wtedy dla mnie coś strasznego. przekłamywałam się, chciałam na siłe udać że problem nie istnieje, założyłam bloga, chciałam skupić się na odchudzaniu i przestać myśleć o rozsypującym się życiu. mam wrażenie, że depresja dopadła mnie z delikatnym opóźnieniem, teraz...
jem tyle leków uspakajających że nie jestem w stanie zapamiętać niczego - włącznie z tym ile i czego jem, a kaloryczny bilans doprawiam alkoholem i słodyczami po wypalonych blantach. potem mam wyrzuty sumienia i nie jem prawie nic przez jeden-dwa dni..
kiedy
o tym czytam to wiem, że zdecydowanie nie powinnam tutaj o tym pisać.
jest tutaj tyle młodszych ode mnie dziewczyn, które chciałam wspierać,
ale jedyne co mogę to... być przestrogą.jestem zepsuta do szpiku kości i
już nawet psychiatrzy tylko kiwają głową z politowaniem wypisując mi
skierowanie na półroczny pobyt na oddziale psychiatrycznym w krakowie,
na który nigdy się nie dostanę.
nie pasuję do was. daleko mi do roli perfekcjonistki, jestem typem dziewczyny która ma wielkie ambicje i potrafi wiele rzeczy sobie wymarzyć, rozpocząć ale tylko po to by potem totalnie irracjonalnie, na złość samej sobie wszytko to konsekwentnie niszczyć. taka jestem.
nie pasuję do was. daleko mi do roli perfekcjonistki, jestem typem dziewczyny która ma wielkie ambicje i potrafi wiele rzeczy sobie wymarzyć, rozpocząć ale tylko po to by potem totalnie irracjonalnie, na złość samej sobie wszytko to konsekwentnie niszczyć. taka jestem.
obiecywałam że nie będę wymiotować,
kłamałam.
prawie rok wytrzymałam bez wkładania palców w gardło i myślałam, że to coś
a jednak zupełnie nic.
zacznę się odchudzać na własną rękę.
na razie stąd odchodze, bo czuję że tutaj nie pasuję. tak jak zresztą wszędzie.
nie
wiem czy tutaj wrócę. możliwe że tak. jeśli wierzyć mojej diagnozie,
pewnego dnia wyjdzie słońce a ja będę miała jeszcze więcej zapału niż
kiedykolwiek. póki co za bardzo się staczam ku samozniszczeniu i nie
chcę promować tego stylu życia na swoim blogu. czuję się odpowiedzialna
za każde słowa, które tutaj piszę i zdaję sobie sprawę, że czytają mój
blog na prawdę młode dziewczyny. nie chcę aby patrzyły na świat moimi
oczami, bo podobno można inaczej. podobno można lepiej.
Trzymajcie
się. Nie martwcie się o mnie, Może czeka mnie kolejna wizyta w klinice,
może nic mnie nie czeka poza rozrywającą serce pustką. Ale kiedyś się z
tego otrząsnę i wtedy będziecie o tym wiedzieć.
I jak po takim poście mam się nie matwić, kochana?! I co to znaczy nie pasuję do "Was"? Każda z nas jest inna. Ale mamy wspólny cel - akceptacja własnego ciała.
OdpowiedzUsuńPrzykro mi, że wymiotowałaś. Nie pozwól jednak by jedna porażka przekreśliła to, o co tak długo walczyłaś. Musisz się podnieść.
Szkoda, że odchodzisz. Ale najważniejsze, żebyś była szczęśliwa. Mam jednak nadzieję, że kiedyś wpadniesz tu choć na chwilkę, i pochwalisz się, jak wiele osiągnęłaś.
Zawsze będę w Ciebie wierzyć. Po przeczytaniu Twojej histoii wiem, że jesteś silna i dużo potrafisz osiągnąć. Trzymaj się, kochana, i nigdy się nie poddawaj.
Ja się mimo wszystko będę martwiła, rzuć to gówno, masz rację, wróć do normalnego, zdrowego życia, życzę ci powrotu do zdrowia, proszę napisz chociaż kiedyś, czy jest lepiej, czy żyjesz.
OdpowiedzUsuńPamiętaj zawsze będziesz w moim serduszku! Trzymaj się kochana, na pewno sobie poradzisz, bo jesteś niesamowicie silna <3
Kochana czasem każda z nas sobie nie radzi ze sobą, ze swoim ciałem, ze swoimi myślami... Ale jesteśmy silne prawda? Trzymam kciuki, żeby u Ciebie wszystko się ułożyło, nie ważne czy jesz zdrowo czy też nie, ważne żebyś była szczęśliwa i za to trzymam kciuki <3
OdpowiedzUsuńKażdy ma problemy, nie ma takiego czegoś jak " ja tu nie pasuje". Uwierz mi ja jestem większą zakałą społeczną od ciebie i uwazam ze pasuje wszędzie tam, gdzie chce pasować. Inni muszą się z tym pogodzić. Grozi mi wywalenie ze szkoły, haszysz jest u mnie na porządku dziennym,valeran i valium łykam co noc. Zostań, ci "wybrakowani" tez muszą gdzieś pasować. Ten blog to twoje miejsce. Nie poddawaj sie :)
OdpowiedzUsuńŁzy stanęły mi w oczach. Problem depresji, przewrażliwienia i problem przejadania się i wymiotowania (zwany bulimią, choć nie chciałam używać tego słowa) nas łączy, a jednak jest coś, co nas różni. Wyznam Ci, że jeśli chodzi o tematykę zaburzeń ja nie mam już nic do ukrycia, poza jakimś rozdrapywaniem nóg na tle nerwowym czasami. Zaskoczyło mnie to i bardzo zasmuciło. Nie myśl sobie, że jakkolwiek straciłaś w moich oczach. Ty zepsuta do szpiku kości? Uważam, że jesteś wrażliwą osobą o wspaniałym wnętrzu, która przede wszystkim zasługuje na szczęście. Tkwisz w sidłach czegoś, czego ja nie znam, będę trzymała za Ciebie bardzo mocno kciuki. Może "Pamiętnik narkomanki" B.Rosiek Ci pomoże? Bardzo cenię tę książkę, chociaż jest chyba najbardziej popularną pozycją w tej tematyce. I dziękuję za przestrogę, z pseudoefedryną miałam małą przygodę w 2014, na 2015 postanowiłam już się w to nie bawić. Nawet wspomniałam o tym w ostatnim poście. Trzymaj się tak, bardzo, bardzo mocno. Ślę dużo pozytywnej energii.
OdpowiedzUsuńNie idź. A jakbyś już musiała, to daj znak gdzie Cię zamknęli, może się spotkamy w kolejnym szpitalu. Nie wiem co napisać, bo równie dobrze mogłabym skopiować i wkleić tu Twojego własnego posta. Pomyśl jeszcze, proszę.
OdpowiedzUsuń