# moja historia #

mam na imię Zuzanna, mam 21 lat
od 2008 roku choruję na anoreksję bulimiczną.
(w późniejszych latach zdiagnozowano też u mnie zaburzenia osobowości i chad)

nie utożsamiam się z założeniami pro-any. zdaję sobie sprawę z tego, że zaburzenia odżywiania to wyniszczająca zarówno psychicznie jak i fizycznie choroba a nie styl życia pięknych kobiet z kolorowych czasopism. nikomu nie życzę, aby zachorował na anoreksje. ale też nie krytykuje dziewczyn, które usiłują żyć w taki sposób - nie oceniam ludzi tak łatwo bo i sama wolałabym nie być oceniana.

Zaczęło się niewinnie, bo od zwykłego odchudzania. Zawsze byłam raczej pulchnym dzieciaczkiem i nie żałowałam sobie słodyczy. Głównie słodyczy, bo poza tym byłam wychowywana przez wegetariankę, więc jadłam stosunkowo zdrowo, dużo warzyw... Zaczęło się latem 2008 roku. Ważyłam 80 kg przy wzroście zaledwie 163cm, a więc właśnie przekraczałam granice otyłości I stopnia. Naturalne więc, że musiałam schudnąć - słyszałam to tak samo od rodziny jak i lekarzy, nie mówiąc o docinkach w szkole. Mając piętnaście lat przeprowadziłam się do innego miasta, na drugi koniec polski i postanowiłam zacząć życie od nowa. Nie znając tutaj nikogo mogłam całkowicie oddać się odchudzaniu. Były wakacje.

- droga do obsesji -
Zaczęłam od całkiem rozsądnej diety w okolicach 1200-1500 kalorii. Chodziłam na zajęcia aerobowe 2-3 razy w tygodniu. Zaczęłam chudnąć, ale cel wciąż był niesamowicie odległy. Zapisywałam co jem w zeszycie i szybko zauważyłam jak wielką satysfakcje dają mi dni kiedy jem jeszcze mniej niż tysiąc kalorii. Schudłam wiele kilogramów i nawet nie zauważyłam w którym momencie przekroczyłam granice, kiedy odchudzanie stało się moją obsesją... Już w listopadzie jadłam po trzysta kalorii dziennie, a moja waga spadała jak oszalała. Do ulubionego fitness klubu też potrafiłam chodzić coraz częściej, nawet codziennie. Nawet spacerowałam szybkim marszem, żeby spalać jak najwięcej kalorii. Pamiętam, że były całe miesiące kiedy jadłam przez cały dzień wyłącznie jogurt przed szkołą i jabłko po lekcjach. Wtedy też zaczęły się pierwsze głodówki - najpierw "oczyszczające" jednodniowe, potem wykorzystywałam już każdy moment kiedy rodziców nie było, żeby móc nie jeść zupełnie nic. Jak wyjeżdżali i zostawałam w domu sama na kilka nocy zamiast robić impreze - wyrzucałam wszystko z lodówki, wydawałam wszystkie pieniądze na papierosy a ściany obklejałam thinspiracjami. Najdłużej na samej wodzie wytrzymałam siedem dni, które niestety skończyły się utratą przytomności w szkole. Perfekcyjnie kłamałam, byłam przekonana, że nikt nigdy nie odkryje prawdy. Jakoś wtedy założyłam pierwszego bloga - czułam, że moje życie się zmieniło i byłam ciekawa czy są osoby które żyją podobnie. Pamiętam, że kiedy go założyłam była jesień i ważyłam już 65 kilogramów, a w połowie stycznia już 55. Całe moje życie przez wiele lat skupiało się wyłącznie na cyfrach. Ważyłam się wiele razy dziennie. Perfekcyjnie oszukiwałam rodziców, nigdy nie przekraczałam wyznaczonych limitów kalorycznych. Było idealnie do czasu, aż musiałam zjeść swój tort urodzinowy przy dziadkach i rodzicach. Nijak nie mogłam go schować ani uniknąć. Wtedy pierwszy raz zwymiotowałam i przestałam się czuć już tak pewnie. Potknięcia zdarzały mi się coraz częściej, ale wciąż to kontrolowałam. Kupiłam nielegalne w polsce tabletki na utratę apetytu, zaczęłam sięgać też po inne narkotyki. To była walka, której nie mogłam przegrać, choćbym miała się cała wyniszczyć od środka, nie pozwolę sobie odpuścić... Wtedy już wiedziałam, że to co robię nie jest normalne. Tusspieckt, adipex, amfetamina - cały czas chodziłam dobrze zrobiona tylko po to, by nie chcieć jeść. Nie pomyślałam o tym, że mogę się uzależnić. Było mi to obojętne. Wiedziałam, że się wykańczam. Uśmiechałam się na tą myśl. Mogę być narkomanką, kokainową księżniczką, byle mieć wiecznie czerwone usta i nogi jak patyki. Wyobrażałam sobie siebie najdrobniejszą, najchudszą w trumnie... Chciałam umrzeć, ale najpierw musiałam schudnąć.

- pierwsza wizyta w szpitalu -
W maju 2009 roku trafiłam na oddział zamknięty bo rodzice znaleźli pudełko z tabletkami i jedzeniowym dzienniczkiem. Oczywiście nie znaleźli tego przez przypadek, martwili się, bo ważyłam wtedy ledwo ponad połowę tego co na początku swojego odchudzania (46kg - więc w sumie schudłam 34kg w niecałe 10 msc). Nie mówiąc o tym, że prawie nie wychodziłam z domu i nawet nie interesowało mnie zawieranie znajomości w mojej nowej szkole. Tęskniłam za dawnymi przyjaciółmi, nie chciałam nowych. Dobrze mi było samej, w moim zamkniętym świecie, z moim blogiem i z moją walką o chudsze jutro. Nic więcej nie potrzebowałam.
Mama mnie okłamała, że zabierają mnie na morfologię. Zabrali mnie do psychiatry, do starej, grubej wrednej suki. Pamiętam pierwsze pytanie - zapytała co dzisiaj zjadłam. Wyrecytowałam jej składniki dwóch solidnych posiłków, których może nie zjadłam ale przeceż mogłabym... Ona nawet nie poczekała aż skończę wymieniać, powiedziała od razu kłamiesz. Nienawidziłam jej. Nienawidziłam jeszcze bardziej jak powiedziała, że wpisuje mnie na listę oczekujących do szpitala. Nienawidziłam całego świata, kiedy po dwóch dniach zadzwonił telefon, że mam się pakować. Byłam przerażona. Chciałam być tylko idealnie chuda, a wylądowałam w klatce ze schizofrenikami. Cudownie.

 Niestety szpital był najgorszym miejscem, które mogło mnie spotkać. Nie mogłam się wymigiwać od posiłków, za to nauczyłam się perfekcyjnie wymiotować. Ale i tak moje wygłodzone ciało tyło w ekspresowym tępie - spędziłam tam dwa miesiące i wyszłam z wagą 60 kilogramów. Byłam tak okrutnie zła, że przytyłam więcej niż musiałam. Tak bardzo siebie za to nienawidziłam...

- bulimia -
I tak rozpoczęły się kolejne lata, lata walki z bulimią. Już nie wymiotowawłam raz na jakiś czas, robiłam to po każdym posiłku - nawet pięć razy w ciągu jednego dnia. Karmiłam się też tabletkami przeczyszczającymi dochodząc do momentu, kiedy musiałam zjadać całą paczkę xenny na raz. Naprzemienne głodzenie się i objadanie do granic wytrzymałości... potrafiłam spędzić przy lodówce calutki dzień pochłaniając nawet do 20tys kalorii, żeby następnego dnia nie jeść nic. Obsesja i nienawiść do siebie i swojego ciała pogłębiała się coraz bardziej i bardziej. Właśnie wtedy zaczęłam się samookaleczać i brać jeszcze więcej narkotyków, wtedy też pierwszy raz targnęłam się na swoje życie. I znów wylądowałam w tym samym szpitalu. Myślałam, że nie ma dla mnie ratunku. Że nigdy nie będę potrafiła jeść normalnie, widzieć w jedzeniu jedzenia a nie wyłącznie liczbę kalorii.
W czasie, kiedy objadałam się i wymiotowałam najwięcej zamiast chudnąć tyłam. Pamiętam, że po pierwszej próbie samobójczej (styczeń 2010) ważyłam już 68kg. Byłam zrozpaczona, Próbowałam chudnąć za wszelką cenę, przechodziłam przez wszelkie możliwe diety a potem je zajadałam. Brzydziłam się sobą bardziej niż kiedykolwiek. Wtedy też zaczęłam żałować, że w ogóle zaczęłam swoją przygodę z zaburzeniami odżywiania. Potrzebowałam pomocy, ale nie wierzyłam w nią. Ludzi którzy wyciągali do mnie rękę widziałam tylko jako wrogów, którzy chcą bym była wiecznie gruba. Moja waga się bardzo chwiała, bardzo bardzo, nie mogłam jednak schudnąć poniżej 55kg.

- obiecaj, że będziesz o siebie walczyć - 
Ale stało się wtedy też coś co sprawiło, że zapragnęłam o siebie zawalczyć - jedna z czytelniczek mojego bloga, z którą miałam bardzo dobry kontakt również prywatnie, zaczynała opadać z sił. zatraciła sie w odchudzaniu tak bardzo, że jej bmi spadało w okolice liczby 13. Kości przebijały jej skórę, każdy bał się jej dotknąć z obawy, że się rozleci. Umierała, ale była dla mnie niesamowitym psychicznym oparciem i jednocześnie jedyną przyjaciółką. Codziennie rozmawiałyśmy przez telefon, pisałyśmy maile, listy, nawet udało nam się spotkać. Kochałam ją jak siostrę.
Pewnego dnia napisała mi smsa, że mam jej obiecać, że będę o siebie walczyć. Byłam nieco zdezorientowana, ale obiecałam bez zastanowienia.
Więcej się nie odezwała. Byłam wtedy na wakacjach we Włoszech, jak wróciłam do Polski zaczęłam się dobijać na jej numer telefonu - któregoś dnia odebrała jej siostra. Powiedziała mi, że moja przyjaciółka popełniła samobójstwo. Podcieła sobie żyły zaraz po wysłaniu tego smsa.
Chyba nic nie jest w stanie opisać co wtedy czułam i ile miałam pytań w głowie.
Ale wiedziałam jedno - że dotrzymam tajemnicy. Że będę o siebie walczyć.

- co teraz -
Dziś jestem już znacznie doroślejsza niż te pare lat temu. Byłam po drodze na kilku terapiach, u wielu lekarzy i w kilku szpitalach gdyż poza problemami natury jedzeniowej zdiagnozowano u mnie też choroby o których wspomniałam na początku.. Kilkakrotnie próbowałam się zabić, przeżyłam też długi romans z wszelkiej maści narkotykami, imprezami i przygodnym seksem... Chciałam zrobić to co obiecałam i o siebie zawalczyć, ale to było ogromnie trudne. Wiele razy podejmowałam leczenie i wiele razy je porzucałam. Jedak i tak sporo mi to dało. Wiele lat żyłam we wszechobecnej pustce, targana między skrajnościami - w wielu względach jest tak do dziś... Ale nauczyłam się jeść normalnie, mimo że nie wierzyłam że kiedykolwiek będę w stanie jeść coś bez wyrzutów sumienia. Nawet siebie trochę polubiłam, a na pewno wiele rzeczy zrozumiałam. Ciężką pracą nad sobą, zmuszaniem się do jedzenia i tak dalej odbudowałam sobie metabolizm i przez ostatni rok jadłam całkowicie zwyczajnie. Jadłam pizzę, czekoladę i co tylko zapragnęłam i choć na początku zaczęłam tyć, w końcu moja waga twardo stała w okolicy 57 kilogramów. To było dla mnie stanowczo za dużo, ale bałam się zacząć odchudzać od nowa. Każdy lekarz mówił mi, że mam do końca życia wystrzegać się wszelakich diet. Ale ileż można znosić swoje nie idealne ciało? Stwierdziłam, że wrócę do gry. Że osiągnę swój upragniony wygląd i będę z dumą chodzić po ulicy. Z tym, że tym razem chcę to zrobić rozsądniej, zdrowiej i bez popadania w paranoję.

Jeśli bym mogła cofnąć czas - nigdy nie zaczynałabym diet, które opierały się tylko na tym, aby jeść jak najmniej. Gdybym mogła zacząć raz jeszcze - odchudzałabym się zdrowo. Zbyt wiele łez i cierpienia kosztowało mnie tkwienie w zaburzeniach odżywiania. Tyle bólu, a w zamian tak niewiele! Każdy swój postęp zaraz zajadałam. Wciąż się łudziłam, że pewnego razu uda mi się wytrwać wiecznie na diecie trzystu kalorii, ale to było nierealne. W rezultacie naprzemiennie chudłam i tyłam, a cyfry na wadze, które osiągałam nigdy nie mogły zostać na stałe. W pewnym momencie wręcz miałam wrażenie, że bardziej tyję niż chudnę.

Dlatego tym razem zrobię to dobrze. Moim celem jest osiągnięcie wymarzonej, chudziutkiej sylwetki ale zdrowo, a nie za wszelką cenę. Chcę być przykładem, że można wyjść z anoreksji i bulimii i nie oznacza to jednocześnie ani zajadania się ciastkami siedząc tłustą dupą w fotelu ani skupiania całego życia wyłącznie wokół jedzenia by wyglądać dobrze. Pragnę udowodnić tak samo samej sobie jak i innym, że można osiągnąć to co chcemy też w inny sposób. Bez obsesji, bez wyliczania sobie każdej kalorii, bez wyrzutów sumienia i popadania w niepotrzebne skrajności. A przede wszystkim - chcę sobie obiecać, że nigdy więcej nie wrócę do objadania się i wymiotowania.
Jesteś ciekawa czy mi się uda? Oj, ja też!

1 komentarz:

  1. Twoja historia jest bardzo wzruszająca i pięknie napisana. Pamiętaj, co obiecałaś swojej przyjaciółce. Życzę Ci tego z całego serca. To wszystko, co napisałaś wiele mi uświadomiło, wiele przypomniało, chociaż nasza przeszłość jest bardzo różna. Nie będę więcej pisać, chociaż mogłabym. Chyba żaden komentarz jest nieadekwatny. Po prostu walcz o siebie.

    OdpowiedzUsuń