Ciągle zbieram się do napisania czegoś konstruktywnego, ale średnio mi to ostatnio idzie. Dużo łatwiej niż w słowa zmieniam swoje emocje w obrazy.. Więc rysuję. Sporo rysuję.
Czuję jak smutek, poczucie wyobcowania i żal pochłonęły mnie bez reszty. Ile razy biorę laptopa, by coś napisać to zaraz go odkładam. Ile razy otwieram usta, żeby coś powiedzieć to zaraz je zamykam. Nie ma sensu mówić. Już tyle razy okazywałam swoją roszczeniową postawę wobec życia i nadmiar żalu krzycząc, płacząc i tupiąc nóżkami... To nic nie daje. Nikt mnie nawet nie słucha, nikt nie zwraca uwagi, nikogo to nie obchodzi.
Łykam xanax żeby nie zwariować i patrzę jak beznamiętnie przemija kolejny dzień. Jak pastelowe nad ranem niebo robi się coraz ciemniejsze, jak z godziny na godzine zapełnia się popielniczka, jak wskazówki na tarczy zegarowej bezustannie się ściagają. Nie wiem czy czuję dziś coś poza pustką, chyba nie. Ale to chyba nawet dobrze, zawsze lepiej nie czuć nic niż czuć rozrywające, negatywne emocje tak jak to zwykle bywa. Ach, kochane benzodiazepiny!
Tyle razy niepotrzebnie irytowałam się i byłam na siebie zła, kiedy z dnia na dzień przechodziła mi ochota na wszystko. Tak po prostu, jakby ktoś nacisnął jeden guzik i moja motywacja spada do zera. Ale wciąż uczę się żyć ze sobą, staram się być dla siebie bardziej wyrozumiała. Mam tak przecież od dziecka, że mój nastrój, pewność siebie i chęć do życia cyklicznie osiągają skrajne wartości. Teraz przepalę cały tytoń wspominając rzeczy, które nigdy nie wrócą, oglądając poruszające filmy i łykając proszki na uspokojenie, żeby za miesiąc, dwa lub trzy poczuć się swoim zupełnym przeciwieństwem.
Tak to ze mną jest. Dlatego nie mogę się załamywać chwilowym spadkiem życiowej energii, wiem że za jakiś czas zaobserwuję jej totalny wzrost i poczuję się jeszcze jak pani wszechświata.
To porąbane, ale ma też swój niezastąpiony urok...
Jako że moja motywacja do życia opadła, to chęć na odchudzanie też.
[na cholere mi piękne ciało, skoro i tak nikt na nie nie patrzy? nikt go nigdy nie dotknie? skoro i tak nie ruszam się poza granice swojego ciasnego pokoju i nie ma kto nawet mi powiedzieć że schudłam??? co mi po tym, że nawet ładniie wyglądam w swojej obcisłej kiecce jak i tak nie mam gdzie jej założyć? komu się w niej pokazać? dla kogo ładnie wyglądać? ....]
Ale nie spędzę tego czasu opychając się, nie nie. W zasadzie to nawet nie mam apetytu ostatnio - przez to mało gotuję, a więcej jem jogurtów, owoców czy wafli ryżowych. Postaram się utrzymać wagę do stycznia. Przeczekam zimowo-depresyjny okres tak, aby nic na tym nie stracić ale nie będę wymagać od siebie zbyt wiele.. Byle nie tyć! A te kilka kilogramów i tak jeszcze schudnę, przed latem na pewno. Bez stresuuuuuu
bilans:
- kawałek wegańskiego ciasta marchewkowego
- berliso
- 3 wafle ryżowe z białym twarogiem, rzodkiewką i szczypiorkiem.
Stan, który opisałaś jest mi doskonale znany. Czasem mam aż nad wyrost chęci do życia, a czasem ich kompletny brak. W każdym razie ważne, że to wszystko przemija, zmienia się. Najlepiej by było gdyby optymizm zachował się na zawsze, ale dobrze wiemy, że to nie jest możliwe.
OdpowiedzUsuńBrakuje Ci dobrych ludzi na swej drodze. Życzę Ci byś takich odnalazła. Miała z kim wyjść, porozmawiać, pośmiać się. Nie zamykaj się w czterech ścianach, bo to z czasem zrobi się uciążliwe. Trzymaj się.
Chyba każdą z nas taki stan spotyka . Może kiedyś chciałabyś podzielić się jakimś swoim rysunkiem/obrazem ? ;) Trzymam kciuki :*
OdpowiedzUsuńNapisałaś, że mentalnie jesteś ze mną - i ja z Tobą. Mam nadzieję, że u Ciebie wszystko dobrze i nie pozwalasz paranoi zwyciężać nad sobą. Wiem, że bardzo byś tego nie chciała, za dużo złego za Tobą. Przypomnij sobie początki swojej drogi i pierwszą taką motywację - nie podejrzewam Cię o to, byś nie chciała doprowadzić do końca tego, co sobie zaplanowałaś.
OdpowiedzUsuńU mnie też są takie ekstremalne zmiany. Albo czuję się bardzo dobrze, albo źle. Nigdy nie ma nic pośrodku.
OdpowiedzUsuń