poniedziałek, 17 listopada 2014

// rzeczy, o których raczej mówię szeptem //

myślałam, że może dam rade poprowadzić tego bloga nie zahaczając o moją bardziej emocjonalno-poparaną sfere życia, ale chyba tak się nie da. to zbyt duża część mnie.

jestem nienormalna? całkiem bardzo możliwe. tak. podobno mam chorobę afektywną dwubiegunową - czyli w skrócie jestem chora psychicznie i odpowiada za to głównie biologia. a ja nic na to nie mogę poradzić. poza braniem leków. przez całe życie. leków, których nie biorę, bo robią ze mnie śliniące się warzywo. dlatego moje życie jest popieprzone - bo jestem nienormalna i się nie leczę. nienormalna, phi. czy ktoś mógłby mi tu zdefiniować pojęcie pieprzonej normalności?

na początku lata stało się coś, co obróciło mój świat do góry nogami.
kiedy moje zwariowane życie zaczynało nabierać większego sensu i porządku, poczułam się częścią pewnej paczki, myślałam że mam przyjaciół... myślałam, że się zakochuję, a zostałam brutalnie zgwałcona. przez własnego przyjaciela. podduszona, obdarta z ubrań i resztek własnej godności.
i wtedy dostałam xanax, który bez wątpienia jest bardzo uzależniającym lekiem. pewnie gdybym wspomniała pani psychiatrze o moich przygodach z narkotykami to bym go w życiu nie dostała, ale dostałam. nie są to leki o których mówiłam wcześniej - to jedynie taki doraźny uspakajacz, który miałam brać tylko wtedy, kiedy już na prawdę nie mogę wytrzymać. tabletka, po której mija chwila, a moje kąciki ust delikatnie sie unoszą. cały hałas w mojej głowie zaczyna milknąć, a ja już nie słyszę swoich myśli i wewnętrznych sporów... a jedynie harmonię. upragniony spokój. i nie mam sił myśleć o niczym nieprzyjemnym. zasypiam bez problemu.

tak ciężko jest się powstrzymywać od brania tych pigułek codziennie, na szczęście już się kończą.. no ale właśnie, to robiłam przez ostatnie dni - uciszałam się nimi. 
wraz z nadchodzącym okresem robię się drażliwa - to normalne, a u mnie dodatkowo spotęgowane niedawnym odstawieniem tabletek antykoncepcyjnych. miałam ostatnio koszmary, związane z tym letnim wydarzeniem, nie mogłam spać, a dodatkowo miałam dużo na głowie - praca, rozmowa z dyrektorką szkoły.. stres mnie blokował, więc wzięłam jedną, drugą... i tak zleciał tydzień? a może nawet więcej?  jest mi wstyd, bo niczym się to nie różni od zwykłego ćpania. w zasadzie mam urwany film z ostatniego tygodnia - sama nie wiem co przez ten czas robiłam, ile jadłam. wiem, żę zdrowo - ale obawiam się, że ilości mogły być znacznie za duże.. mam ochotę na siebie klnąć i jakoś się ukarać, ale wiem, że to nie przyniesie nic dobrego. chcę tylko wrócić do gry. zadbać o to, żeby dzień dzisiejszy był lepszy. przestać brać jakiekolwiek leki.

czasami mnie to wszystko przerasta. nie wiem czy ktokolwiek jest w stanie mnie zrozumieć. dziwnie się czuję pisząc o tym wszystkim. chcę tylko powiedzieć - tak, moje życie jest popieprzone. ale ja jeszcze wierzę, że potrafię zapanować nad swoim własnym chaosem. wyrzucam resztkę pigułek do śmieci. nie biorę jednych, nie będę brać też tych. nie chcę żyć w amoku, chcę być świadoma i brać odpowiedzialność za to, co robię. chcę przestać ciągle uciekać i chować się - za paleniem trawy, za alkoholem, za psychotropami, za imprezami do białego rana. chce wziąć swoje życie w swoje ręce.
 może i wszystko jest bardzo skomplikowane, ale czyje życie jest proste?
nie ma łatwych dróg.


PS wagowo pewnie stoję w miejscu, ale zdrowe odżywianie pozytywnie wpłynęło na koncydcje moich włosów, paznokci i skóry - zawsze jakieś pocieszenie. teraz pragnę przejąć kontrolę i wycisnąć z siebie tyle tłuszczu ile się da. to ja tu rządzę. idę poćwiczyć!
to ostatnia notka z cyklu "użalanie się nad sobą", pora zacząć nad sobą pracować zamiast narzekać na swój los. w końcu to my go tworzymy. nikt inny tylko właśnie my!

PS2 zrobiło mi się dziwnie lżej po tym jak wszystko z siebie tutaj wyrzuciłam. i pod koniec dnia o dziwo czuję się bardzo spokojnie. mam dobre przeczucia co do kolejnych dni.
bilans:
- krokiet z pieczarkami i mozzarellą (naleśnik z mąki gryczanej, panierowany w lnie)
- zupa krem z topinamburu z dodatkiem białego wina
- grejpfrut zielony
- jabłko

2 komentarze:

  1. Podziwiam Cię, że mimo tego co się stało żyjesz. Ja chyba nie umiałabym przejść do funkcjonowania po takim wydarzeniu, zwyczajnie bym ze sobą skończyła ( szczególnie mając pod ręką xanax). Wg mnie zarówno zdrowe jedzenie (nawet w dużych ilościach) i jako takie telepanie się to i tak niezły stan jak na to co Cię spotkało. Nie myślałaś o terapii? Abo może oskarżenie i skazanie tego drania poprawiłoby Twój stan ?
    p.s. Ja po xanaxie miałam totalny odjazd - 3 dni spania po 20godzin na dobę, zero snów , koszmarów, odczuć jakichkolwiek , jednym słowem błoga nicość, do której czasem chętnie bym wróciła.

    OdpowiedzUsuń
  2. Współczuję przeżyć, i podziwiam Cię, że mimo tego się trzymasz.

    Bilans fajny, zafascynowała mnie zupa z topinamburu (moja pierwsza myśl: Co to kurde jest? ;p), sprawdziłam, i stwierdzam że koniecznie muszę kiedyś spróbować. Tylko jedna rzecz - gdzie to można kupić??

    OdpowiedzUsuń