środa, 12 listopada 2014

#22

dałam sobie dwa dni wolnego od spamiętywania każdego kęsa. dwa dni, żeby odsapnąć i się ustabilizować. nie przyjmuję myśli, że mogłabym znów wpaść w bulimię. taka opcja mnie przeraża bardziej od bycia grubaskiem do końca życia. dlatego, kiedy pojawiły mi się pierwsze myśli o jedzeniu i zwracaniu - dałam sobie trochę luzu.

ostatnio mam za dużo stresu, źle sypiam i wielu rzeczy się boję. łykam za dużo tabletek uspakajających. dawno nie wychodziłam z domu... modlę się o siłę. i to nie taką, co pozwoli mi nie jeść przez cały dzień, a taką, która pomoże mi przebrnąć przez kilka następnych dni mojej szalonej egzystencji. życie ze mną jest trudne - wie to moja rodzina, która nawet już nie zwraca najmniejszej uwagi na moje wariactwa. wszyscy tylko starają się mnie nie wyprowadzić z równowagi, a jak już widzą że nie jestem w najlepszej formie - udają, że mnie nie widzą. olewają i odzywają się tylko wtedy, kiedy potrzebują mojej pomocy przy pozmywaniu garów. pare lat temu zainteresowanie rodziców irytowało, a dziś, kiedy jestem dorosła smucę się że juz go wcale nie ma. czuję, że jestem sama. sama musze na siebie zarabiać, sama sobie radzić. wsparcie rodziców stało się już jedynie złudzeniem.

lekarze mówią, że powinnam brać stabilizatory nastroju.. to taka miła wizja przeżyć całe życie na tabletkach, które znoszą wszelkie uczucia. bez gniewu, bez smutku i bez najmniejszego uśmiechu, bez dreszczyku podniecenia czy adrenaliny, jak pusta lala. nie czuć i przybierać na wadze, przybierać na wadze i nawet tego nie poczuć. mogę wrócić do lekarza i dalej łykać pigułki pustki, albo starać się opanować chaos, którym jestem. wciąż próbuję. w końcu lepiej mieć szalone życie niż nie czuć wcale, że się je ma.

nie zapisywałam co jadłam przez ostatnine dni - ale jadłam tak jak zwykle. wafle ryżowe, warzywa, owoce i jogurty. teraz wrócę do zapisywania bilansów, jakoś w weekend się zważę.
wizja kształtnego tyłka w mojej sylwestrowej kiecce działa na mnie pocieszająco jak nic.

teraz pragnę tylko pieprzyć swoje chore problemy, gadanine lekarzy, matki i odnaleźć swoją dawną siłę, która pozwalała mi to znosić bez mrugnięcia okiem. moją dawną mnie, która pod tajemniczym pół uśmiechem chowała cały gniew i skrzywdzenie. tą chłodną i wyrafinowaną mnie, bo tylko ona jest w stanie znosić to co ostatnio zwaliło mi się na głowę, traumę sprzed kilku miesięcy która wciąż nie daje mi spać. 
będzie dobrze.
w końcu do cholery musi być.

3 komentarze:

  1. Ja jestem na fluoksetynie.
    Mi pomaga, ale przeraża mnie czasem życie na tabletkach. Mimo to je biorę. Przynajmniej... odbieram mniej bodźców i częściej się uśmiecham. Czasem oderwę się od diety myślami.
    Na razie to wystarcza.
    Mam nadzieję, że zaczniesz kiedyś uśmiechać się szczerze, naturalnie bez tabletek.
    Trzymaj się, ściskam mocno.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedyś, żeby funkcjonować z uśmiechem na twarzy przed szkołą piłam kieliszek wódki albo piwa, głupie wiem, gimbusiara w dodatku pijana, miałam takie problemy, że nie umiałam się uśmiechnąć. Mam nadzieję, że sobie poradzisz, bez tabletek.
    Trzymaj się ! <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Wazne ze probujesz sobie z tym poradzic, na pewno dasz rade! Pamietaj ze jestes silna i mimo ze nazywasz siebie trudnym czlowiekiem, to jestes niesamowita i wyjatkowa!

    OdpowiedzUsuń